czwartek, 14 listopada 2013

Szczęście ma cztery łapy, puszyste futerko i ogon

We wpisie Są sporty drużynowe w których jesteśmy dobrzy obiecałam Wam opowiedzieć jak to się stało, że wróciłam do domu z kotkiem. Jeśli mam być szczera to muszę przyznać, że sama tego do końca nie wiem.



Nigdy nie planowałam mieć kota, szczególnie że całe życie żyłam w przekonaniu że mam na nie uczulenie. Zawsze lubiłam koty, to muszę przyznać, ale nigdy nie planowałam z żadnym mieszkać. A jeśli czasami zdarzało mi się myśleć o tym, że kiedyś się odczulę i adoptuje kota to miał to być brytyjczyk, a jeśli już dachowczyk to rudy.


Mniej więcej po tygodniu mojego pobytu w Kamieniu Pomorskim pod sanatorium przybłąkał się kociak. Prawdę mówiąc to do dziś nie wiem czy ten kociak rzeczywiście się tam przybłąkał, czy przynieśli go mocno pijani kuracjusze wracający z potańcówki. Maluch zaskarbił sobie sympatię wszystkich, był śmiały, rezolutny i bardzo skory do zabaw, a przy tym rozkoszny i słodki.


19


5


Kociak dość szybko wybrał sobie mnie na mamę. Przybiegał kiedy tylko wychodziłam z budynku, chodził za mną krok w krok i pchał mi się na kolana, kiedy tylko nadarzyła się okazja. Rozbrajał mnie swoim nieudolnym miauczeniem i niezgrabnymi ruchami. Pomyślałam, że szkoda takiego fajnego kociaka na zmarnowanie, wrzuciłam zdjęcia wraz z ogłoszeniem że kot jest do przygarnięcia na facebooka i zwierzakowe grupy dyskusyjne. Długo nie musiałam czekać. Odezwało się do mnie trzech moich znajomych, że są skłonni przygarnąć małą.


Wiedząc, że zabieram ją do Warszawy,  niezależnie od tego kto finalnie ją weźmie, zaczęłam ją przyzwyczajać do przebywania w mieszkaniu, ku rozpaczy personelu zabierając ją na noce do pokoju. Kupiłam kotu jej pierwsze własne miski, do dzisiaj ich używamy i kilka zabawek. Kolejne dwa tygodnie minęły nam na spacerach, opalaniu, wspólnych zabawach i walkach o miejsce na poduszce.


1


14


Ostatniego wieczoru przed wyjazdem spakowałam swoje rzeczy, przygotowałam transporter dla kota i o "umówionej godzinie" zeszłam po małą na dół. Zawsze czekała na mnie przy drzwiach, albo siedziała na schodkach. Tym razem jej nie było. Nie było jej również w doniczce w której lubiła spać, ani pod ławką. Nigdzie jej nie było. Chodziłam, wołałam i tak przez 45 minut. W mojej głowie zaczęły powstawać różne scenariusze - przestraszyła się czegoś, pobiegła na oślep i teraz nie umie wrócić, wyszła na ulicę i potrącił ją samochód. Łzy stanęły mi w oczach. Nie wyobrażałam sobie jak bym miała wrócić bez niej. W końcu przyszła. Wyściskałam ją tak, że mało jej nie udusiłam.


Fruzia okazała się urodzonym podróżnikiem. Podróż pociągiem minęła nam bez najmniejszych problemów. Kotka zwiedziła chyba wszystkie kąty naszego przedziału, dużo spała, wyglądała co się dzieje za oknem. Z kolei ja wracałam do domu trochę z duszą na ramieniu, dziadkowie byli bardzo niechętni temu, że kot ma spędzić u nas noc zanim oddam go do nowego domu. Do tego byłam w nienajlepszym nastroju, oto zbliżał się ten dzień kiedy mam się z tą małą szarą kulką rozstać.


39


Nie myliłam się, pierwszym pytaniem jakie usłyszałam przy śniadaniu na temat kota było to kiedy ją oddaję. Odpowiedziałam że w niedziele, podbródek mi zadrżał, a oczy się zeszkliły. Wcale nie chciałam się z nią rozstawać. Nie byłam w stanie jej nikomu oddać. Za bardzo się do niej przywiązałam I wtedy nastąpiło coś czego kompletnie się nie spodziewałam - babcia powiedziała, że może by ten kot u nas został.


25


37 Pierwsze dni Fruzia spędziła na zwiedzaniu nowych kątów i układaniu sobie relacji z psami. Momentami te relacje były mocno napięte i nic nie wskazywało na to żeby w ogóle miały się ułożyć. Dziadkowie też zaczęli się do niej przekonywać.


Ostatecznie kot wrósł w naszą rodzinę i widać po niej, że teraz czuje się jakby od początku miała tu być. Ja natomiast, gdziekolwiek nie pojadę, solennie obiecuję nie zbliżać się do żadnych bezdomnych zwierząt. W przeciwnym razie niechybnie skończę jak Violetta Villas.




[caption id="attachment_497" align="aligncenter" width="590"]Teraz Fruzia wiernie mi towarzyszy przy tworzeniu wpisów na bloga Teraz Fruzia wiernie mi towarzyszy przy tworzeniu wpisów na bloga[/caption]

1 komentarz:

  1. Musiałam o kocie przeczytać do poduszki :) Też bym się nie potrafiła rozstać ze zwierzakiem, który się przybłąkał w taki sposób. Zresztą właśnie przez podobne historie mam w domu dwa mruczki :)

    OdpowiedzUsuń