Z okazji imienin mojej siostry byłam wczoraj w kinie na "Bling Ring". Gdybym wczoraj miała wiedzę, którą mam dzisiaj nie poszłabym do kina, spokojnie można było poczekać na premierę dvd. Widziałam wiele lepszych, bardziej wciągających i ciekawszych produkcji.
Inspiracją dla Coppoli do nakręcenia tego filmu był artykuł w "Vanity Fair" opisujący bandę bogatych dzieciaków, które okradały celebrytów z pierwszych stron gazet. Historia zekranizowana przez Coppole jest dobra, miała wszystko żeby stać się hitem - nazwiska gwiazd, element zaskoczenia i mocne wejście. Jednak sam film, który na jej podstawie powstał na hit ma niewielkie zadatki. Jest do bólu przewidywalny i nudny. Przez półtorej godziny właściwie nie oglądamy niczego innego niż ciąg wydarzeń włamanie, impreza, picie, ćpanie, włamanie, impreza, picie, ćpanie i tak do znudzenia. Cieszę się, że nie wyszłam z sensu przed końcem (tak, przeszła mi taka myśl przez głowę) ponieważ najlepszą częścią filmu jest ostatni monolog.
Znakiem naszych czasów jest to, że w ogóle znalazła się grupa nastolatków która wpadła na tak szalony pomysł. Media publikując codzienne plotki o tym co gwiazdy zjadły na śniadania, z kim, w czym i gdzie, wyhodowały sobie rzeszę nastolatków zapatrzonych w swoich idoli, pragnących naśladować ich we wszystkim co robią. Chcą być tacy jak oni - sławni, piękni i bogaci.
Jak bardzo trzeba być zauroczonym czyimś życiem by zatracić się do tego stopnia żeby chcieć chodzić w, nie przymierzając, cudzych majtkach?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz