środa, 17 lipca 2013

Francuskie śniadanie

Kilka dni temu musiałam wstać przeraźliwie bladym świtem, żeby dotrzeć do lekarza w centrum Warszawy na 9:00. Ponieważ ostatnim na co miałam ochotę o tak nieludzkiej porze było jedzenie, wyszłam z domu bez śniadania. Po wyjściu z przychodni na Waryńskiego stwierdziłam, że skoro jestem tak blisko, a pora zrobiła się trochę bardziej przyjazna, pójdę na śniadanie do Charlotte.



Polubiłam to miejsce, kiedy otworzyło swoje podwoje. Spodobał mi się wystrój, koncepcja lokalu, duży drewniany stół na środku i menu mimo, że nie przepadam za pieczywem. Na co dzień właściwie nie jem chleba. Bardzo szybko okazało się, że nie tylko mi przypasował ten lokal. Warszawa dosłownie oszalała na punkcie Charlotte. Mija kolejny sezon, a jej popularność nie słabnie. Charlotte zapoczątkowało w Warszawie boom na śniadaniownie, tak popularne w całej Europie. Warszawiacy dość szybko podchwycili modę na jedzenie śniadania na mieście. Po sukcesie Charlotte kolejne, mniej kub bardziej udane kopie, zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu.


Po bardzo długim oczekiwaniu na menu i trochę krótszym na kelnera przyjmującego zamówienie, zamówiłam croissanta z migdałami i rumem, croissanta z cytryną, a do tego kawę. Kolejne długie oczekiwanie. Czekanie w Charlotte to stała pozycja w menu. Może w zamyśle ma ono sprzyjać nawiązywaniu kontaktów? Niestety warszawiakom zabrakło luzu i chyba odwagi do rozmów i nawiązywania znajmości. Trochę lepiej jest wieczorem, kiedy wino poluzuje hamulce, ale to już nie zasługa miejsca.




[caption id="attachment_158" align="aligncenter" width="600"]Migdałowy croissant wygląda bardzo apetycznie Migdałowy croissant wygląda bardzo apetycznie[/caption]

Zamówione rogaliki mnie rozczarowały. Ten z rumem i migdałami był bardzo mokry, ciężki i taki ogólnie paćkowaty, a przy tym potwornie słodki! Zjadłam go do połowy, więcej nie dałam rady. Zamawiając rogalika z cytryną miałam nadzieję na równowagę między słodkością, a kwaskowatością cytryny. Coś jak francuska tarta cytrynowa - jest słodka, ale ta słodycz nie góruje nad kwaśnym cytrynowym smakiem. Niestety croissant cytrynowy w wersji Charlotte jest bardzo słodki i właściwie nie ma śladu po kwaskowatości cytryny. Sytuację trochę uratowała kawa. Niczego jej nie mogę zarzucić, chociaż piłam lepsze.




[caption id="attachment_157" align="aligncenter" width="600"]Podoba mi się sposób serwowania pieczywa w Charlotte Koszyczki w których serwuje się pieczywo w Charlotte są urocze[/caption]

Na deser po słodkim śniadaniu i trochę "na pocieszenie" kupiłam bezę. To właśnie bezą Charlotte mnie tego dnia kupiło. Beza była dobrze wysuszona z wierzchu i lekko wilgotna w środku, odrobinę gumowata. Mimo, że osobiście wolę bezy wysuszone również w środku, to wiem że taka właśnie powinna być. I co mile mnie zaskoczyło, nie była zbyt słodka.




[caption id="attachment_159" align="aligncenter" width="600"]x Ciepły letni poranek sprzyjał jedzeniu na powietrzu[/caption]

Dziwna była ta wizyta w Charlotte - zazwyczaj wszystko co zamówię mi tam smakuje, a ostatnim razem jednak nie bardzo. I teraz nie wiem czy to Charlotte osiadło na laurach i obniżyło loty, czy to mi było tego dnia coś nie po drodze. W najbliższym czasie wybiorę się tam ponownie, by dać szarlocie jeszcze jedną szansę.

2 komentarze:

  1. zapytam przez ciekawosc. Ile za taki zestaw zaplacilas? :) Nie wiem czy z moimi funduszami mam czego tam szukac.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie pamiętam dokładnie. Chyba coś koło 20 zł. Nadziewane croissanty kosztują 5 złotych, ten rumowo-migdłowy jest trochę droższy. Kawy zaczynają się od 5 zł za espresso, a kończą na 9 zł za latte.
    No nie jest to najtańszy lokal w mieście.

    OdpowiedzUsuń